Na początku lipca wielbiciele muzyki rozrywkowej bawili się na Open’er Festival, a już niedługo miłośnicy cięższych brzmień zawitają do Kostrzyna nad Odrą na Przystanek Woodstock.
Człowiek-orkiestra
Z nieba pada deszcz. Przed stadionem Wembley ustawiają się kolejki. Trzeba się nieźle natrudzić, żeby znaleźć właściwe wejście. Londyn dosłownie tonie w zielonych plakatach ze znakiem X. Cały stadion jest zapełniony ludźmi. Nagle na podium pojawia się niezwykle utalentowany brytyjski piosenkarz, Ed Sheeran. „Byłam zszokowana, gdy zorientowałam się, że na scenie nie było żadnego członka zespołu tylko Ed z gitarą.” – wspomina absolwentka University of Aberdeen, Angelika Kryńska. Po raz pierwszy usłyszała piosenkę “The A Team” pięć lat temu w samochodzie. Tak ją urzekła, że od razu, gdy wróciła do domu przesłuchała jego debiutancki album, „+”. Ed Sheeran jest wyjątkowym artystą – wkłada serce w to, co robi, a z jego utworów bije szczerość. Nic dziwnego, że bilety na jego koncerty znikają z prędkością światła.
Myślę, że warto przelecieć kilometry, żeby ujrzeć twarze naszych idoli. Wtedy każda chwila z koncertu będzie żywa w naszej pamięci. Przeżyłam to, gdy z wrażenia nie mogłam spać w nocy po tym występie. Wzdycham na to wspomnienie, aż nagle dochodzi do mnie głos Angeli: „Ten koncert był najpiękniejszym momentem w moim życiu, bo Ed udowodnił, że jest człowiekiem orkiestrą, a jego piosenki brzmiały lepiej niż na płycie”. Również dla niego trzy występy na drugim największym stadionie w Europie miały duże znaczenie, bo uwiecznił je w filmie „Jumpers For Goalposts: Live At Wembley Stadium” i wydał niezwykły longplay, „X (Wembley Edition)”.
Zespół z poczuciem humoru
„Najbardziej podoba mi się to, że nigdy nikogo nie udają” – tak o swoim ulubionym zespole, BeMy opowiada uczennica Zespołu Szkół w Minkowicach, Dagmara Kuźma. Grupę muzyczną założyli Francuzi polskiego pochodzenia, Ellie i Mattie Rosińscy, którzy wygrali drugie miejsce w programie „Must be the music. Tylko muzyka”. Co ciekawe, mieszkali z Ed’em Sheeranem, który zaśpiewał cover ich piosenki „Oxygen”. To właśnie ten utwór skradł serce Dagmary na tyle, że zaczęła zgłębiać ich twórczość. Jesienią miała okazję zobaczyć swoich idoli na żywo w Starej Piwnicy we Wrocławiu. „Na koncercie byli bardzo kontaktowi. Opowiadali żarty, nawet, gdy sprzęt się popsuł” – wyznaje.
Poczucie humoru jest moim zdaniem równie ważne w trakcie występów jak dobrze zaśpiewane piosenki. Dzięki niemu możemy odetchnąć pomiędzy wzruszeniami, gdy repertuar jest poruszający, bo artyści sprawiają wrażenie naszych znajomych. Uważam, że to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mogą nam się przydarzyć na koncercie.
Ocean kolorowych świateł
Coldplay to zespół, który jest już klasą samą w sobie. Choć powstał w latach. 90, teraz przeżywa złoty wiek za sprawą siódmego krążka, „A Head Full of Dreams”. W czerwcu grupa wystąpiła po raz trzeci w Polsce na Stadionie Narodowym w Warszawie. Jednym z uczestników koncertu był licealista Kacper Dmytrowski, który z przejęciem opowiada: „Bransoletki, które dostaliśmy przy wejściu świeciły różnymi kolorami w zależności od piosenki. To była dla mnie wyjątkowa chwila”. Zaczynam sobie wyobrażać ocean świateł na stadionie i dochodzę do wniosku, że właśnie dzięki takim chwilom czujemy się jednością z pozostałymi fanami. To emocje, których nie da się zapomnieć do końca życia.
Z zamyślenia wyrywa mnie przebój zeszłego lata autorstwa Coldplay „Hymn for the Weekend”, do którego zaczynam śpiewać i tańczyć. Zespół na przestrzeni lat zmienił brzmienie na bardziej żywiołowe.„Wcześniej w ich piosenkach było coś unikatowego, ale to nie znaczy, że te nowsze są gorsze”– wyznaje Kacper. Dodaje, że legendarna „Viva la Vida” należy do jego ulubionych, bo usłyszał ją, jako pierwszą podczas odkrywania twórczości Coldplay.
Jak na rajskiej wyspie
Czuję się szczęściarą, że mogłam zobaczyć moich ulubionych artystów w tak krótkim czasie. Pamiętam, że podczas Majówek we Wrocławiu zobaczyłam na żywo aktorkę i piosenkarkę, Julię Pietruchę. Poznałam jej twórczość w czasie, gdy uczyłam się na sierpniową poprawkę matury z matematyki. Robiłam zadania, aż nagle usłyszałam dźwięki ukulele w piosence ”Living on the Island” i odpłynęłam myślami na rajską wyspę. Jej muzyka sprawiła, że poczułam, że już nawet matura nie jest mi groźna. Na koncercie stałam jak wryta, bo nie mogłam uwierzyć, że widzę ją przed moimi oczami. Choć wokalistka podczas występu była nieśmiała, żartowała ze swoim „Warzywnikiem”, jak nazywała swój zespół. Piosenki brzmiały lepiej niż na jej debiutanckiej płycie, „Parsley”.
Do tej pory myślę, że to wszystko mi się przyśniło. Mam tak z każdym występem. Bo jak to możliwe, że byłam na koncercie Ed’a Sheerana na Wembley? Czy naprawdę widziałam moją ukochaną Joss Stone we Wrocławiu? Czy Alvaro Soler śpiewał naprzeciwko mnie w Poznaniu? To przecież niemożliwe!
Studentka drugiego roku dziennikarstwa. Uzależniona od herbaty miłośniczka kotów. W wolnym czasie płacze na romantycznych filmach. Uwielbia chodzić do kina, słuchać winyli i czytać biografie. Roztrzepana fanka zumby.