Niestety w niektórych przypadkach życie naszych ukochanych twórców kończy się przedwcześnie i czasem bardzo tragicznie. Jaki ma to wpływ na ich dotychczasową twórczość? I w jaki sposób wpływa to na nas – słuchaczy?
Dla wielu z nas muzyka jest bardzo ważnym elementem życia. Towarzyszy nam w ważnych chwilach, zarówno tych radosnych, jak i smutnych. Może być źródłem energii, szczęścia, relaksu, smutku czy refleksji. Jej wyjątkowość polega na zindywidualizowanym wpływie na każdego słuchacza. Ten sam utwór może być źródłem zupełnie różnych emocji i doznań, w zależności od tego, kto jest jego odbiorcą.
Równie ważni, co sama muzyka, są dla nas jej autorzy. Poprzez swoją twórczość, wykonawcy nawiązują unikalną duchową więź z odbiorcami. Stają się dla nas idolami, mentorami lub po prostu osobami dostarczającymi nam rozrywkę. Czasem artyści, których twórczość znacząco trafia w nasze gusta, stają się stałymi towarzyszami życia. Ten rodzaj przywiązania powoduje, że śmierć takiej osoby wywołuje w nas uczucie straty porównywalne z tym, które czujemy po stracie kogoś bliskiego. A przecież nigdy nie poznaliśmy danego artysty osobiście.

Popularność takich twórców jak Kurt Cobain, John Lennon, Tupac Shakur czy Whitney Houston była, i do dziś pozostaje ogromna. Trudno się dziwić, że wieść o śmierci tak znanych osobistości odbija się szerokim echem na całym świecie; tym samym przyczynia się do powstawania pewnych zjawisk.
Pierwszym z nich jest znaczny wzrost zainteresowania twórczością artysty. Jak podaje portal billboard.com, po samobójstwie Kurta Cobaina w kwietniu 1994 roku, najnowszy wówczas album zespołu Nirvana (“In Utero”), skoczył o prawie 50 pozycji wyżej w rankingu popularności. Z kolei krążek “Nevermind” zaliczył wzrost sprzedaży o ponad 200%. Jest to spowodowane rozpaczą fanów, którzy prawdopodobnie chcieli w ten sposób uhonorować odejście swojego idola, a także zwiększoną ciekawością osób, które nie miały wcześniej styczności z jego twórczością.
Drugim zjawiskiem jest odkrywanie dokonań zmarłego artysty przez kolejne pokolenia. Gdy w 2017 roku w wieku 90 lat zmarł Chuck Berry, nazywany przez niektórych ojcem Rock and Roll’a, sprzedaż części jego albumów wzrosła o niewyobrażalne 9000% – podaje portal usatoday.com. Całkiem niezły wynik, biorąc pod uwagę, że muzyk nie wydał nowego albumu od prawie 40 lat. W ten sposób tragiczne wydarzenie wpływa na to, że nowa generacja słuchaczy odkrywa artystów tworzących na długo przed ich narodzinami.
Powstaje więc pytanie: dlaczego śmierć twórcy tak bardzo wpływa na jego popularność i wartość rynkową? Zdaniem socjologów, im bardziej niespodziewana śmierć artysty, tym lepsza jest pośmiertna sprzedaż jego tytułów. Poprzez swoją twórczość za życia, wykonawcy stają się w pewnym sensie nieśmiertelni. Poprzez sięganie do takich utworów, słuchacze starają się duchowo i emocjonalnie zbliżyć do zmarłej osoby, aby poznać tajemnicę nieśmiertelności.
Ogromną rolę w całym tym procesie odgrywają właśnie emocje. Po stracie swojego idola, fani są zrozpaczeni, tym bardziej, kiedy zdają sobie sprawę z własnej bezsilności. Cokolwiek by nie zrobili, nie są w stanie przywrócić mu życia. Jedyne co mogą zrobić, to przy pomocy swoich pieniędzy, nie dopuścić, żeby twórczość artysty została zapomniana.
Z ekonomicznego punktu widzenia śmierć twórcy to świetny biznes. Gdy umierał król popu, Michael Jackson, jedyny raz w historii uległy przeciążeniu serwery Google’a i przez kilkanaście minut wyszukiwarka była niedostępna. Wzrost zainteresowania oznacza też wzrost sprzedaży, zwłaszcza biorąc pod uwagę dzisiejszy dostęp do informacji. W obecnych czasach koniec fizycznego bytu artysty nie oznacza nawet końca jego kariery scenicznej. Granice między życiem a śmiercią twórców są zacierane m.in. przez występy ich hologramów.
Śmierci artysty często towarzyszy swego rodzaju mistycyzm. W wielu przypadkach powodem są niewyjaśnione okoliczności śmierci albo niezwykłe zbiegi wydarzeń. Bardzo popularnym terminem w kulturze masowej jest Klub 27. Określa on znanych muzyków, którzy z różnych przyczyn zmarli właśnie w wieku 27 lat. Wśród nich są m.in. takie osoby jak Janis Joplin, Jimi Hendrix, Kurt Cobain i Amy Winehouse. Zapoczątkowało to przekonanie, że na muzykach ciąży fatum związane z liczbą 27.
Po raz pierwszy o klubie zaczęto mówić po śmierci Kurta Cobaina. W mediach pełno było rozmaitych teorii, zwłaszcza po wywiadzie dla The Daily World, w którym matka Kurta powiedziała: “Już go nie ma i dołączył do tego głupiego klubu. Mówiłam mu, żeby do niego nie dołączał”. Powstała nawet absurdalna teoria, według której muzyk miał specjalnie popełnić samobójstwo, by dołączyć do klubu. Nie sposób zaprzeczyć, że to zjawisko może wywołać ciarki na plecach. W 2011 roku, w wieku 27 lat zmarła Amy Winehouse, która 3 lata wcześniej powiedziała, że boi się umrzeć w tym wieku.
Powstały na ten temat nawet badania przeprowadzone przez British Medical Journal. Według ich wyników artyści faktycznie mają zwiększone ryzyko śmierci w wieku 20-30 lat, głównie ze względu na narkotyki i obciążenie psychiczne. W badaniach nic jednak nie wskazywało, aby liczba 27 była w jakiś sposób unikatowa.

W kwietniu 2018 roku świat obiegła wiadomość o samobójstwie DJ’a Tima Berglinga, szerzej znanego pod pseudonimem artystycznym Avicii. To wydarzenie wywołało publiczną dyskusję dotyczącą zdrowia psychicznego.
Nie od dziś wiadomo, że bycie na muzycznym świeczniku nie jest tak idealne, jak mogłoby się wydawać. Trasy koncertowe, życie w ciągłym ruchu, stała krytyka ze strony opinii publicznej, duża ilość stresu. To tylko niektóre z czynników, które mogą prowadzić do problemów z depresją, czy nadużywaniem alkoholu lub narkotyków. Jak pokazuje wiele znanych nam przypadków muzycznego świata, wszystkie te rzeczy zebrane razem, mogą okazać się zbyt dużym ciężarem dla ludzkiej psychiki. Śmierć Avicii’ego zwraca uwagę na to, jak trudne dla artysty może być ciągłe koncertowanie. Zaburzenia snu, jet lag, izolacja, śmieciowe jedzenie i niekończące się przyjęcia pełne używek. To nie jest sprzyjający człowiekowi tryb życia – mówi DJ’ka The Black Madonna.
Członkowie branży EDM (Electronic Dance Music) zwracają uwagę, że gdy jesteś gwiazdą tego formatu, w oczach wytwórni stajesz się maszynką do zarabiania pieniędzy. Z tego powodu powstają niezdrowe naciski co do ilości występów. Dla przykładu, pod wpływem swojego menedżera, Avicii w ciągu 8 lat zagrał 900 koncertów. Menedżerowie powinni w dużym stopniu opiekować się swoim klientem i być odpowiedzialni za jego zdrowie. To ich zadaniem jest powiedzieć “stop”, gdy widzą, że artyście potrzebna jest przerwa.
Jeżeli można mówić o pozytywnych aspektach czyjejś śmierci, to w tym przypadku będzie to rosnąca świadomość społeczna dotycząca problemów psychicznych. Powinniśmy zdawać sobie sprawę, że rzeczy nie zawsze są takie, jakie wydają się na pierwszy rzut oka. Nawet ci sprawiający wrażenie tych najbardziej szczęśliwych, uwielbianych i z dużą ilością pieniędzy, mogą tak naprawdę zmagać się z poważnymi problemami.
Powstają również organizacje, które na celu mają wspierać artystów w trudnych chwilach. I to nie tylko tych największych, gdyż gwiazdy mniejszego kalibru również miewają identyczne problemy i potrzebują pomocy.
Ludzie stają się też bardziej wyrozumiali. Spróbujcie sami zadać sobie pytanie, jaka byłaby wasza reakcja, gdyby wasz ulubiony twórca muzyczny odwołał trasę z obawy o swoją psychikę?

Od śmierci Chestera Benningtona, frontmana zespołu Linkin Park, minęły już ponad 3 lata. Wokalista popełnił samobójstwo w swoim domu w Kalifornii, w Stanach Zjednoczonych. Chester nie miał łatwego życia. Oprócz trudnego dzieciństwa, przez większość czasu zmagał się z depresją. Doskonale jest to widoczne w jego tekstach, które fani pokochali właśnie za szczerość przekazu. Dzięki muzycznym opowieściom o smutku, złości, samotności czy zwątpieniu, uzewnętrzniał swoje uczucia, z którymi mogli utożsamiać się jego słuchacze.
Mimo tej wylewności, znów mamy styczność z sytuacją, w której pozory mogą mylić. Wszystko zaczynało bowiem zmierzać w dobrym kierunku, a sam artysta mówił, że czuje się coraz lepiej. Żadnych sygnałów, które mogłyby zwiastować nadchodzącą tragedię nie dostrzegła ani jego żona, ani żadne z szóstki dzieci.
Jego teksty oraz tragiczna śmierć mocno nagłośniły temat depresji i innych chorób psychicznych. Ludzie zrozumieli, że nie są w tym sami, oraz, że mogą liczyć na pomoc w trudnych chwilach. Świadczy o tym m.in. ogromny odzew w mediach społecznościowych po samobójstwie muzyka.
Linkin Park utworzyło stronę, która upamiętnia ich zmarłego kolegę i zawiera kontakt do organizacji zajmujących się zapobieganiem samobójstwom. Całość opatrzona hashtagiem #MAKECHESTERPROUD.
Jedna z najbardziej poruszających odpowiedzi na śmierć Chestera Benningtona, pochodzi od Jamiego Tworkowskiego, założyciela fundacji To Write Love on Her Arms, która zajmuje się pomocą ludziom zmagającym się z depresją, uzależnieniami i myślami samobójczymi:
Jeżeli to czytasz, to znaczy, że nadal tu jesteś. Jeśli oddychasz, to powietrze w twoich płucach wskazuje, że żyjesz. Nie wiem ile zostało nam czasu, ale na pewno został nam dzisiejszy dzień. (…) Proszę Cię, zostań przy życiu, dla każdego z jego uroków. Dla następnego albumu muzycznego, który pokochasz; dla najlepszego koncertu, na którym jeszcze nie byłeś; dla ślubu, dla męża lub żony, dla dzieci, które pragniesz mieć. Proszę zostań przy życiu, aby być zaskakiwany przez miłość, nadzieję i pomoc. Dziś opłakujemy łamiącą serca stratę Chestera Benningtona. Mimo tego nie przestajemy iść naprzód. Możemy zarówno poprosić was o pomoc, jak i ją zaoferować. Ponieważ wszystko w tobie to życie, wszystko co złe i dobre, cały ból i nadzieja. To wszystko się liczy. TY się liczysz.
Źródło: https://twloha.com/blog/chester-bennington/
Najlepiej jednak ujął to sam Chester w piosence “One More Light” słowami:
“Who cares if one more light goes out?
Well I do.”

Michał Krupa – student Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie SWPS. Baczny obserwator, melancholik oraz sceptyk. Lubi dobrą muzykę, dobre kino i dobre papierosy przy dobrej kawie. Kocha sarkastyczny humor i okazjonalnie zanudzi, gadając o sportowych samochodach.