Trochę ponad tydzień minął od ostatniej edycji Sound of Students. Mieliśmy chwilę, żeby ochłonąć, teraz czas opowiedzieć, jak wyglądał ten event. Koncert organizowany przez studentów naszego Uniwersytetu SWPS miał już swoją siódmą edycję w piątek 10 maja. Wydarzenie było organizowane w klubie Łącznik i po raz kolejny dało studentom możliwość wystąpienia na scenie.

Jako osoba występująca miałem okazję być na miejscu sporo przed rozpoczęciem i mogłem przypatrzeć się z bliska samej realizacji koncertu. W Łączniku pojawiłem się około 16:30, chciałem być chwilę wcześniej niż planowo miałem mieć próbę, jednak zastało mnie dwugodzinne opóźnienie. No trudno. Lepiej później niż wcale. A i to finalnie było dla mnie jedynym minusem wydarzenia, bo później osobiście nie miałem już żadnych negatywnych odczuć. Trzeba było przeczekać.
Pamiętam, że na poprzedniej edycji, w której również brałem udział, mieliśmy nieprzyjemność dzielić lokację z Reni Jusis. Nieprzyjemność, bo wszystko było rozrzucone w czasie – próby od 13 do około 16, sam koncert zaś zaczynał się o 20, zaraz po tym jak swój występ zakończyła Reni. Mimo to wydaje mi się, że organizacja czasu wyszła tam lepiej. Przez to, że musieliśmy w odpowiednim czasie ustąpić miejsca na kilka godzin, udało się znacznie sprawniej przejść przez same próby. Ale coś za coś. Tym razem nie dzieliły nas chociaż długie godziny między próbą, a samym występem.
Zatem czekałem. Dwie godziny oczekiwania na swoją kolej zeszły mi na lawirowaniu między backstage’em, a grupą zaangażowanych w moją muzykę przyjaciół. Jak chodzi o moich przyjaciół, to ich uwielbiam, ale do zobrazowania samego wydarzenia nie ma sensu o nich mówić nic więcej, że byli. Natomiast backstage to jest jeden z elementów, który lubię najbardziej na SoSie.
Trochę muzyków i wokalistów w swoim życiu poznałem. Lepszych, gorszych, mniej i bardziej zaangażowanych. Może nie większość, ale sporo z nich okazała się być zwykłymi zadufanymi w sobie prymitywami. Pech chciał, że właśnie tak trafiałem. I o dziwo żaden z tych prymitywów nigdy nie był z tej samej branży co ja, czyli z rapu.
Natomiast kiedy w grudniu przyszedłem na SoS po raz pierwszy, od nikogo nie czułem grama negatywnej energii. I to do aktualnej edycji się nie zmieniło. Część ludzi już znałem, część widziałem po raz pierwszy. I to była atmosfera, której życzę każdemu. Ludzie, którzy przyszli się tu pobawić, wesprzeć się wzajemnie i miło spędzić czas. Wyidealizowany obraz backstage’u? No nie. Z całym moim strachem przed interakcją z ludźmi czułem się tam faktycznie komfortowo i miałem poczucie, że jaką dam energię w stosunku do kogoś, to taką też otrzymam z powrotem.

Jak to lubi się dziać na takich wydarzeniach, oczywiście nie zabrakło problemów technicznych. Powód dla którego nie wpłynęły one na moje odczucia jest prosty i być może egoistyczny – problemy techniczne nie były związane z moim występem. Niestety, przez to zespół Acid Girls nie był w stanie zagrać pełnego setu oraz musiał użyć innych syntezatorów niż było to zaplanowane. Mimo wszystko same koncerty wyszły świetnie.
Słuchacz miał różne opcje. Do wyboru do koloru. Na scenie zaprezentowali się kolejno: Wiktoria Krzyżyk, Kasia Lewicka, Lurky (czyli ja), Acid Girls, Druk, Krokodyl, Under The Shower i The Curlings. W praktyce oznacza to mieszankę jazzu, soulu, popu, trapu, rocku, muzyki alternatywnej, trochę ładnej gitarki, dla odmiany więcej ładnej gitarki, a nawet piosenki artystycznej. Myślę, że każdy z obecnych na widowni mógł znaleźć coś dla siebie i sam również pod sceną bawiłem się świetnie.
Wiele osób przyszło posłuchać swoich znajomych. I nawet między tymi grupami bywały bardzo fajne interakcje. Do mnie na przykład w trakcie przerwy między zespołami podeszło dwóch wesołych chłopaków, po to żeby mnie podpuścić w kwestii piłki nożnej – miałem na sobie koszulkę Alexandra-Arnolda, gracza Liverpoolu i oni udając fanów Evertonu weszli ze mną w ciekawą dyskusję. Na szczęście fanami Evertonu okazali się nie być (chociaż jeden z nich jest fanem Chelsea więc nie wiem co lepsze), ale nawiązała się fajna rozmowa, a później razem z nimi i jeszcze dwoma innymi osobami zrobiliśmy skromne pogo na koncercie Under The Shower. I to jest piękne.

Bo tak naprawdę jedyne do czego słuchacz mógłby się doczepić, to jest cena piwa. Jak by nie patrzeć, 10 złotych za butelkę to dużo. Natomiast atmosfera i występy na tym wydarzeniu były piękne.

Po koncercie była chwila przerwy. Można było dać uszom chwilę odpoczynku, którego zapewne nie chciały, bo ciekawej muzyki chciałoby się słuchać cały czas. Ta chwila po koncercie minęła szybko i rozpoczęło się głosowanie na nagrodę publiczności. W tym roku nagroda ominęła poprzednich zwycięzców, Druk nie podtrzymał passy z poprzednich edycji. Symboliczną statuetkę dostał zespół The Curlings. Powiedziałem symboliczną statuetkę, bo nieszczególnie sama w sobie coś znaczy, ale myślę, że dla każdego wykonawcy byłby to piękny moment satysfakcji podczas odbioru nagrody. I zespół równie pięknie okazał radość z wygrania głosowania.
Po chwilach tryumfu nadszedł czas na karaoke. Każdy z uczestników wydarzenia mógł pójść i zaśpiewać na scenie, łapiąc trochę energii od pozostałej widowni. To był już ostatni segment Sound of Students, który w konkretny sposób zakończył całe wydarzenie.
Osobiście nie jestem zbytnio fanem eventów prowadzonych przez instytucje edukacyjne bądź uczniów lub studentów. Zazwyczaj się czuję na nich zwyczajnie nie swojo. Natomiast Sound of Students jest dla mnie inne. Czy dlatego, że sam na nim występuję? Pewnie tak, ale to nie wszystko. Po prostu myślę, że jest to dobry łącznik pomiędzy różnymi grupami społeczności studenckiej. Taki, który jest potrzebny.
Autor: Krzysztof Bensari
Zdjęcia autorstwa: Julia Walusiak




