Warkoczyki i dołeczki, baby Bambi in real life. Kto tego nigdy nie słyszał? Nie wiem. Za to wiem, że młoda artystka stawia kolejny krok w swoim rozwoju muzycznym i szczerze nie jestem do końca do nich do końca przekonany. Przed chwilą wyszło TRAP OR DIE, czyli album, który de facto poza udostępnieniem okładki prawie nie był promowany.
Wokalistka przebiła się do świadomości słuchaczy poprzez udział w SBM Starter. Była uczestniczką ostatniej sensownej akcji dla małych twórców organizowanych przez wytwórnię Solara i Białasa. Bambi świetnie to wykorzystała, dając przyjemne melodyczno rapowane utwory mające hipnotyzujący klimat. Od początku było czuć, że rozumie co robi i jak to robić.
Po Starterze było trochę cicho, aż artystka wróciła z hitami IRL czy MILLIE WALKY, wydanymi w wytwórni Young Leosi, ugruntowując swoją pozycję i wizerunek na scenie. Postanowiła pójść w kierunku słodkiej ale zadziornej persony i to był strzał w dziesiątkę. A przynajmniej tak mi się wydawało do czasu premiery debiutanckiego albumu in real life. Ilość niedociągnięć bądź zwyczajnie słabych wyborów na płycie trochę zmienił mi postrzeganie Bambi. Nierzadko było słychać, że nie wyrabia pod kątem pisania – linijki bywały średnie zarówno w treści jak i rytmicznie. Często wypadała z bitu.
Dalej usłyszeliśmy EPkę z Young Leosią. Długo się nie ma co nad nią rozwodzić absolutny sukces, chwytliwe kawałki, same hity. Tylko tyle i aż tyle. Później kilka gościnnych udziałów jak Woda Księżycowa czy NIE MA CIĘ. Kolejna porcja wielkich hitów. Bambi podnosi jakość po debiucie.
Aż przychodzi TRAP OR DIE. Po tytule albumu i okładce można myśleć o ciężkim brzmieniu, o chamskim trapie. Takim, który buja, takim, który nie bierze jeńców. Oczywiście po Bambi nie oczekiwałem gangsterki czy nie wiadomo jakich ataków w stronę innych raperów. Niemniej miałem nadzieję na ostry projekt.
I tu się pojawia spory problem. Estetyka albumu nijak ma się do zawartości. Tego trapu na albumie może doświadczymy z pięć razy na 18 utworów. Reszta to muzyka melodyczna, zaryzykuje stwierdzeniem, że nierzadko klubowa. A szkoda. Zwyczajnie większość kawałków brzmi praktycznie tak samo, większość ciekawych momentów polega na identycznych patentach.
Z dobrych rzeczy, Bambi unormowała swoje pióro. Wersy są przede wszystkim równe. Jest to dla mnie bardzo istotne, nie lubię bezsensownego wypadania z bitu. Jeżeli chodzi o samą treść utworów. Nic wybitnego, nie doznałem oświecenia po przesłuchaniu projektu. Natomiast warto dodać, że nie miałem tylu momentów gdzie kwestionowałem egzystencję ludzką, co przy okazji in real life. Mało było momentów, gdzie mnie po prostu skręcało. I dobrze.
Osobiście uważam, że album sam w sobie najgorszy nie jest. Są mankamenty w postaci radiówek i klubówek, które zwyczajnie do mnie nie trafiają. Natomiast jest też widoczny skok w jakości względem debiutu. Jak dla mnie Bambi powinna się zdecydować najzwyczajniej co chce robić. Dysonans, pomiędzy kobietą z pazurem, a delikatnym uczuciowym podejściem, jest na tyle duży, że ciężko słuchać tego jako spójny projekt, szczególnie z tytułem TRAP OR DIE. Tu zwyczajnie tego trapu nie ma.
I to chyba największy problem.
Autor: Krzysztof Bensari
Zdjęcie: okładka albumu TRAP OR DIE