Już po pierwszych dźwiękach Beauty Behind the Madness wiadomo, że mamy do czynienia z albumem, który nie tylko zdefiniował karierę The Weeknda, ale też wpłynął na brzmienie współczesnej muzyki pop i R&B (i to baaaardzo). Tesfaye był już znany w środowisku dzięki swoim wcześniejszym projektom (House of Balloons i Kissland), ale dopiero tutaj udało mu się połączyć swoją tajemniczą, często mroczną lirykę z chwytliwymi, wręcz radiowymi melodiami. I to jest w tym albumie najpiękniejsze – balans pomiędzy artystyczną wizją a komercyjnym sukcesem.
„Earned It” to jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów z płyty, głównie za sprawą powiązania z filmem „50 Shades of Grey”. Choć dla wielu to właśnie ten numer stał się pierwszym kontaktem z twórczością Abela, to nie oddaje on w pełni charakteru całego albumu. W kontraście do subtelnego, orkiestrowego brzmienia „Earned It”, mamy tu także „Often” – brudne, nasycone erotyzmem R&B, które oddaje wczesne brzmienie The Weeknda w najczystszej postaci, ale prawdziwa perełka to „Prisoner” z Laną Del Rey. Ich głosy mieszają się w sposób niemal hipnotyzujący, a tekst opowiada o uzależnieniu od sławy i destrukcyjnego stylu życia. To zdecydowanie jeden z tych numerów, które zostają w głowie na długo po pierwszym przesłuchaniu. Nieco podobny klimat ma „Acquainted”, które również porusza temat skomplikowanych relacji i emocjonalnego dystansu.
Kolejne utwory, takie jak „Shameless” i „As You Are”, pogłębiają narrację albumu, ukazując różne odcienie miłości i uzależnienia emocjonalnego. Abel balansuje między pewnością siebie a desperacją, a jego wokal niezmiennie hipnotyzuje. Producentom udało się stworzyć przestrzenne, melancholijne kompozycje, które jeszcze bardziej podkreślają introspektywny charakter tekstów, co zauważalne jest w dosłownie każdym utworze (każdy ma ode mnie serduszko na Spotify).
Album jest też momentem, w którym The Weeknd otwiera się na nowe brzmienia. Eksperymentuje z bardziej popowym stylem w „Dark Times” z Edem Sheeranem, co daje ciekawy kontrast względem reszty tracklisty. Z kolei „Angel” zamyka album w przejmujący sposób, pozostawiając słuchacza z poczuciem refleksji i niedosytu.
Abel w Beauty Behind the Madness odważnie pokazuje swoją wrażliwość, ale i brutalną szczerość, jeśli chodzi o własne demony. To album pełen emocji, świetnie wyprodukowany i różnorodny pod względem brzmieniowym. Nie jest to już eksperymentalne, mroczne R&B z czasów House of Balloons, ale też nie jest to jeszcze w pełni popowy styl, który usłyszymy na późniejszych projektach jak Starboy. To moment przejściowy, ale i kulminacja jego dotychczasowych doświadczeń, co w retrospekcji daje nam ciekawe pole do analizy i eksploatacji kariery muzycznej artysty.
Beauty Behind the Madness to album, który przeszedł próbę czasu i do dziś pozostaje jednym z najlepszych moim zdaniem w dorobku The Weeknda. To właśnie tutaj Abel udowodnił, że potrafi być zarówno tajemniczym outsiderem, jak i gwiazdą największych scen na świecie, a wszystko to bez kompromisów w kwestii artystycznej autentyczności i ciekawego brzmienia. Oby było tego więcej w jego najnowszym albumie, którego recenzji możecie spodziewać się już w krotce 😉.
Peace and Love ☮️,
Mateusz Stepnicki