Dużo rzeczy, mało konkretów - recenzja "Snu, którego nigdy nie miałem"
NOWOŚĆ Muzyka Rozrywka

Dużo rzeczy, mało konkretów – recenzja „Snu, którego nigdy nie miałem”

12 grudnia 2024

Kubi Producent od lat siedzi i produkuje pół sceny. Wspólne albumy z czołowymi artystami polskiej sceny doprowadziły w 2019 roku do pierwszego producenckiego albumu, +18, który okazał się wielkim hitem. Po pięciu latach dostajemy kolejny projekt.

Nie będę udawał, że pamiętam jakie miałem na początku odczucia, podczas odsłuchu +18, natomiast mam w głowie obraz różnorodnego lecz spójnego i energicznego materiału. Dobór artystów był w punkt, część utworów była bangerami, część po prostu nie trafiała do mnie stylistyką. Niemniej był to bardzo solidny projekt i miło go wspominam.

Przy nowym wydaniu, Sen, którego nigdy nie miałem, nie czuję podobnej energii nawet trochę. Niestety jest to przede wszystkim bardzo nierówny projekt.

Momentami mam wrażenie, że Kubi chce zrobić coś co będzie podniosłe i miało za sobą konkretny przekaz. Przy otwierającym Pusty pokój, ale płyty diamentowe, słyszałem moc, która sygnalizuje – to jest mój projekt życia. Szybko później się rozczarowałem.

Podniosły klimat jest popsuty przez radiowe utwory, których jest na tym albumie całkiem sporo. Jak na album robiony przez producenta przede wszystkim rapowego, jak na ogrom artystów związanych z rapem, za często nie czuć w magii, która za tym gatunkiem się kryje. Oczywiście można narzekać na tę opinię – w końcu czy radiowe utwory to coś złego? W żadnym wypadku. Mimo, że są projekty gdzie to ma ręce i nogi, jak chociażby ostatni album Kubana, tak tutaj daje mi bardziej wrażenie projektu zrobionego stricte pod komercję jakoby nie było w tym nic więcej. Zoe Kravitz, 7 metrów pod ziemią, BIORĘ ŻYCIE TAKIM JAKIM JEST, nie mówiąc już o Wodzie Księżycowej, można wymienić jako przedstawicieli. Przedstawiciele, którzy mimo pierwszego odsłuchu (może poza Wodą Księżycową) brzmią jak tysiąc innych kawałków. I jasne brzmią przyjemnie, ale nie czuję w tej kombinacji większej wartości.

Najciekawsze na tym albumie są kawałki, które nieszczególnie pasują do reszty. KATAKUMBY i SQUOT, czyli wulgarne, agresywne, wręcz chamskie trapisko przepełnione punchlinami, nadają mocne tempo i jednocześnie nie udają czegoś czym nie są. Nie wiem jak te utwory się tu znalazły, natomiast jest to fajna odskocznia od delikatnych melodycznych utworów. Podobnie czuję się z KUBI47, czyli Okim w formie, do której nas od jakiegoś czasu przyzwyczaja. Dużo mocnej energii, dzieje się wiele, można by odnieść wrażenie, że za wiele lecz nic bardziej mylnego. Oki jest świetny w tworzeniu chaosu, który mimo wszystko ma bardzo konkretną i konsekwentną strukturę. 

A propos chaosu mamy na tym albumie drugą stronę tego ciekawego zjawiska. Czyli NIE POTRZEBUJĘ OTWIERAĆ TORBY czy GDY SERCE PRZESTAJE BIĆ. Pierwsze jest dla mnie absolutnym nieporozumieniem. Belmondo poszedł w styl bardziej belmondowy niż zwykle. I chyba mnie to przerasta. Mimo że momentami jest serio przyjemne. Niestety Młody Korden dokłada sporo drewnianych wersów, które tylko pogrążają tę pozycję, i jak nie rozumiałem czemu Korden jest gdzie jest, tak dalej nie rozumiem. Na drugim utworze Oskar83 próbuje po raz kolejny melodycznego podejścia do muzyki. Refren mu wyszedł. Nie mogę powiedzieć, że jest to nietrafione wykonanie. Natomiast zwrotka wypada bardzo miernie, przez sztywne flow typowe dla rapera nie potrafię się przekonać do tego kawałka.

Docierając do końca GDY SERCE PRZESTAJE BIĆ, a jednocześnie i końca albumu, poczułem ulgę. Nie taką jaką się oczekuje po skończeniu albumu, ulgę związaną z faktem, że to już koniec. Niestety był to dla mnie bardzo ciężki album, ze względu na rollercoaster od świetnych pozycji, przez typowo radiowe utwory, do absolutnych pomyłek. Projekt jest bardzo niekonsekwentny, a i ogólny wydźwięk nie trafia do mnie prawie wcale. Natomiast z pozytywnych przemyśleń, chciałbym usłyszeć kolejny projekt Kubiego ze Szpakiem. Na tej linii słychać świetne porozumienie. Porozumienie, którego brakowało całemu projektowi.

Autor: Krzysztof Bensari

Grafika: okładka albumu „Sen, którego nigdy nie miałem”