Eminem, Young Multi, Kid Cudi - nowości w rapie
Muzyka Rozrywka

Eminem, Young Multi, Kid Cudi – nowości w rapie

18 lipca 2024

Eminem, Eminem, Eminem. O nim bym chętnie zrobił cały artykuł. I może kiedyś zrobię, żebym miał z tego frajdę. Ale dziś mamy trochę więcej na głowie.

Poza nowym albumem Ema, dostaliśmy kilka singli chociażby od Kid Cudiego czy Miszela. Co warto sprawdzić? Jak zwykle nie zostaniecie bez odpowiedzi!

Eminem – The Death of Slim Shady (Coup De Grâce) – 6/10

Eminem, Young Multi, Kid Cudi - nowości w rapie

Powiedzieć, że przy pierwszym odsłuchu nie do końca wiedziałem, co się dzieje to mało powiedziane. Jako, że Eminem to mój ulubiony artysta, miałem nadzieję na album, który z miejsca będzie dla mnie 10/10 i będę musiał się trochę wysilić, by znaleźć minusy. Jednak przy tym koncepcyjnym albumie nie tylko się momentami mocno zdziwiłem, a nawet dałem się wciągnąć w grę rapera, którą przez tyle lat świetnie rozumiałem – tym razem nie zauważyłem tej gry. Zakładam, że o to mu chodziło.

Jeżeli chodzi o brzmienie, ciężko znaleźć coś nowego. Ale w tym wypadku jest to bardzo nostalgiczny brak nowości. Przez cały album przewijają się instrumentale w klimatach pierwszych albumów, jest coś w stylu Music To Be Murdered By, trochę brzmień z albumów z 2010 r., ogółem wszystko co Eminem już zrobił. W kontekście pomysłu na album jest to świetna nostalgiczna podróż.

Sama koncepcja była prosta w założeniach, trochę trudniejsza w wykonaniu. Marshall daje się opętać przez Shady’ego, robi kawałki “mające go scancelować”, następnie ostatecznie zabija swoje alter ego. Proste? Proste. Jeszcze biorąc pod uwagę fakt, że często pojawia się stary głos Slima to już w ogóle.

Nie tak prosty jednak okazał się wstęp albumu. A to dlatego, że ciężko jest być przygotowanym na część tekstów, które wyszły z ust 51-latka. Absolutnie losowe wersy wyrażające problemy z tym, że Gen-Z prześladuje artystę, o tym jak to zabraniają mu używać słów typu “retarded”, o tym, że nie może spamiętać wszystkich zaimków i nie zawsze rozumie, co się dzieje w kwestii transseksualności.

Słuchając tego miałem wrażenie, jakby kilka utworów kręciło się wokół biednego Eminema, który nie może mówić co chce i na siłę ciągnął temat transseksualności. Pierwsze co mi przyszło do głowy – czasami młodzi się na niego denerwują, ale czy aż tak bardzo, że nie może żyć w spokoju? Czy ktoś mu coś zrobi za wyzywanie ludzi? W końcu z tego jest znany, więc o co chodzi? I po co tyle poruszać transseksualność? Sam nie zawsze się odnajduję w niektórych zagadnieniach, ale czy to ma być główny problem albumu? Czy tyle wątpliwości w tej kwestii jest jakkolwiek potrzebne? I czy on sam nie ma transseksualnej córki?

Tu właśnie wpadłem w sidła, które zrozumiałem dopiero przy kolejnym odsłuchu.

Przez całą pierwszą część albumu przewijają się dissy w każdą stronę. Na Brand New Dance, które ewidentnie było robione pod album Encore z 2004 r., wracamy do obrażania Christophera Reeves’a. W Road Rage przez pół kawałka słyszymy ponad zwrotkę wycelowaną w osoby grube. Na Houndini nawija nawet “fuck Dre, fuck Jimmy, fuck me, fuck you, fuck my own kids, they’re brats”. Na Evil znowu wspomina o swojej mamie.

I to wszystko to jest właśnie to samo, co robił od samego początku swojej kariery.

Pierwsza część albumu jest największym przywołaniem Shady’ego z ostatnich lat. Nie jest tak bezczelny, jak był na początku, ale widać duży wkład swojego alter ego w tej części albumu. I kiedy to zrozumiałem, zacząłem doceniać część kawałków, a idiotyczny beef z nieżyjącym już aktorem, który był za życia w stanie wegetatywnym, dał mi trochę śmiechu i nostalgii. W końcu wiedząc, że to właśnie jest Shady, jak można brać wszystko dosłownie i do siebie?

Tak naprawdę jedyny problem jest taki, że część z tych utworów są w swojej treści zwyczajnie nudne. Bo czemu mnie miałaby obchodzić walka z Gen-Z?

Tę specyficzną jazdę kończy Guilty Conscience 2, druga część kultowego utworu z Dr. Dre. Tu Eminem mierzy się ze swoim alter ego, po czym je zabija. I niestety w tym miejscu troszkę łamie się narracja całego projektu. Delikatnie wygląda to jakby ostatnie utwory były losowymi dobrze brzmiącymi utworami. Mimo to mamy tu dobre kawałki, takie jak Bad One czy singiel Tobey. Przed końcowym kawałkiem jeszcze dostajemy krótki skit, w którym przywrócona do życia została trzecia persona Eminema, czyli homoseksualny i zboczony Ken Kaniff. Klasycznie daje nam kilka zdań nawiązujących do czynności seksualnych z mężczyznami. Czy bardzo mi tego brakowało? Chyba nie. Ale uśmiechnąłem się słysząc, że Em pamięta o tej postaci.

Całość kończy Somebody Save Me, kolejny utwór skierowany przede wszystkim do swoich dzieci. Kolejny, bo nie tylko w karierze kilka takich miał, ale i na tym albumie kilka pozycji wcześniej znalazł się utwór Temporary w podobnym klimacie. Jeden i drugi moim ulubionym nie będzie, obawiam się, że When I’m Gone z 2005 r. (pewnie większość by tu wstawiła Mockingbird, jednak dla mnie to właśnie ten utwór będzie w sercu najbardziej wyszczególniony) nie zostanie przebite nigdy.

Na koniec jeszcze wspomnę o jednym utworze. Osoby, które mnie mocniej znają, mogłyby się zdziwić. Jak to pominąłem kawałek z JID? Ale spokojnie, nie zapomniałem o nim. Nie mógłbym, bo to mój ulubiony kawałek z całego albumu. Współpraca, na którą czekam od lat. Dostaliśmy wiele dynamicznych wersów od JID, niezwykle dopracowane flow, które wciąga od samego początku. Eminem dopełnia to swoim nie mniej dokładnie wyrobionym stylem, rzucając przy okazji punchliny chociażby w P. Diddy’ego. Dość rzec, że czuję się spełniony jako słuchacz.

Doczekaliśmy się nowego Eminema. Jak zwykle się cieszę. Niestety nie mogę powiedzieć, że to dzieło idealne lub kompletne. Jest to dobry album, momentami bardzo dobry, momentami bardzo średni. Natomiast będę go słuchał często, przez najbliższy miesiąc pewnie codziennie. A rozumiejąc koncepcję, naprawdę da się tego przyjemnie słuchać.

Najlepsze kawałki: Fuel, Guilty Conscience 2, Brand New Dance, Tobey, Evil, Bad One

Szybki przegląd singli:

Miszel – zWaRiOwAnY mÓj śWiAt

Mocny, napędzający człowieka utwór. Raper sporo się zabawił swoim głosem i świetnie układa zwrotki najpierw swoim niskim, agresywnym głosem, by potem uderzyć w znacznie wyższe energiczne tony. Całość dopełniona jest wkręcającym się w głowę refrenem.

Kid Cudi – DREAMS I SEE

Przyjemny melodyczny utwór. Nic odkrywczego, proste i spokojne, trochę hipnotyzujące. Aż chce się odpłynąć w kosmos jak przy pierwszych albumach artysty.

Kuban – na bombę

Kuban próbuje iść za ciosem ostatniej płyty, uderza w rytmiczne, radiowe, melodyczne brzmienia. Niestety to jest zwykły letniaczek nie prezentujący nic ciekawego. Nie takiego Kubana potrzebujemy.

Young Multi – Power Up

Ciężki rage, tytuł zdecydowanie nawet trochę nie zakłamuje treści. W sensie brzmienia. Z tekstu nie wyciągniemy zbyt wiele ciekawych rzeczy, ale na pewno Multi potrafi zrobić banger.

Autor: Krzysztof Bensari